
Nie gram na skrzypcach…
Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, żeby nauczyć się gry na skrzypcach. Kochałam każdy dźwięk wychodzący spod smyczka. Akurat tak się złożyło, że rodzice nie byli skorzy do tego zakupu, bo już i tak malowałam, rysowałam, więc kolejna fanaberia nie wchodziła w grę. To były czasy PRL-u, w których chodziło się codziennie rano do mleczarni po mleko, kiosku ruchu po Trybunę Robotniczą albo papierosy Sporty. W niedzielę wszystko było zamknięte i o ósmej rano była czynna jedynie mleczarnia albo „Ruch”. Teraz nie jestem pewnana 100%, dlaczego jak codzień, o 8 rano rodzice wysyłali mnie do sklepu. Miałam wtedy 7 lat.
Jak to zwykle ja, wydłużyłam sobie drogę zahaczając o park z huśtawkami. Miasteczko, w którym się wychowałam było w niedzielę rano puściuteńkie. Żywej duszy nigdzie i sama wałęsałam się w pobliżu straży pożarnej, aż w pewnym momencie dostrzegłam kawałek papieru na rogu chodnika. Podchodzę i oczom nie wierzę. 500 złotych!!! Toż to fortuna była! Za znalezione pieniądze kupiłam skrzypce…
Mój świat dał mi środki na spełnienie marzenia. Ale niestety nigdy nie nauczyłam się grać na nich, bo kupiłam je od koleżanki, która zataiła, że smyczek jest złamany. Sprytnie sklejony, że nic nie było widać, ale jedno mocniejsze naciągnięcie włosia obnażyło oszustwo. Nie pamietam już, jak się dalej sprawa z koleżanką potoczyła, ale skrzypce ze zniszczonym smyczkiem zostały u mnie. Nie miałam już środków na nowy. Nie było skąd wziąć, ale codziennie siadałam do skrzypiec, smarowałam włosie kalafonią, czyściłam futerał, skrzypce, naciągałam struny i brzdękoliłam. Kombinowałam i niezdarnie pokleiłam ten smyczek i coś tam jednak z czasem wymyśliłam.
Uczyłam się sama i potrafiłam sporo zagrać, ale to wszystko było ze słuchu, więc się nie liczy. I tak moje pierwsze marzenie zmatowiało, pokryło się patyną innych ciekawych rzeczy na tym świecie, aż wreszcie całkiem zniknęło. Po kilku latach zamieszkałam na jakiś czas u cioci na Śląsku i tam uczyłam się grać na pianinie. Jednak ciocia nie umiała sobie ze mną poradzić i wygoniła mnie. Byłam krnąbrna. Przeraźliwie. Nigdy nikogo nie słuchałam. I mogłabym ciagnąć tę opowieść jeszcze długo, ale w jakiś niepojęty sposób te skrzypce znów do mnie przyszły kilka lat temu w postaci prezentacji wideo, którą stworzyłam, o tytule „Nie gram na skrzypcach”, co zupełnie zignorowałam. Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że ta pierwsza, a może druga – po malowaniu miłość znów wychodzi na wierzch. Kto wie, co się jeszcze wydarzy? A może to właśnie ten blog jest innym ucieleśnieniem tego dziecięcego marzenia o tym, aby ta muzyka była zawsze gdzieś tutaj obecna. Boska muzyka natury…
Wiele razy mówiłam, że jestem Projektorem według Human Design. Potrzebuję jak powietrza do życia wciąż coś tworzyć, wciąż coś nowego, zwłaszcza z tym ekstremalnym wzorem 6/3. To już jest apogeum. Potrzebuję non stop wszystkiego doświadczać i się uczyć, na dodatek z histerycznie wielką odwagą. Tam gdzie wszyscy inni się boją, tam ja idę. Bo tam się czegoś nauczę. Nawet jeśli cały świat będzie mi mówił, że paluchów nie wkłada się do gniazdka, ja muszę to osobiście poczuć. I wkładam te paluchy. Ale dzięki temu mam wiedzę. Nie muszę wierzyć nikomu na słowo. To jest moja natura, moja muzyka. Moje powołanie, aby pokazać innym, że coś działa, albo nie działa. Bo wiem, bo doświadczyłam na sobie, bo się przekonałam na 100%. Żyję w zgodzie z naturą tego świata, własnego „Autorytetu” oraz powołania.
- Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email
- Click to share on LinkedIn (Opens in new window) LinkedIn
- Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp